ADHD. Chaos. Rozproszenie. Burdel poznawczy.

ADHD. Chaos. Rozproszenie. Burdel poznawczy.

Obudziłam się z ADHD. Za mało dopaminy.

Niby nic dziwnego, bo przecież budzę się tak od zawsze i od trzydziestu lat wiem, jak to się nazywa, ale dziś jakoś wstałam w złym stanie. Czy oto nadszedł ten dzień, w którym powinnam zacząć przyjmować te cholerne stymulanty, na które od roku namawia mnie terapeuta?

“Na Adderallu będzie ci łatwiej, naprawdę.” Dzwoni mi to zdanie w uszach, szczególnie w dni takie, jak ten – słabe dni, kiedy nie mogę tak po prostu skoczyć ze spadochronem albo polecieć spontanicznie do Brazylii, żeby wyrównać poziom hormonu szczęścia. 

Adderall? A może? Bo gdy jest smutno, choć z definicji powinno być wesoło, to tak zwyczajnie chciałoby się, żeby było łatwiej. 

I to właśnie jest ADHD. Smutek nieuzasadniony przez czynniki zewnętrzne i możliwy do zniwelowania przez te same czynniki wyłącznie. Dlatego każdego dnia znajduję przestrzeń na choćby minimalny wysiłek fizyczny i tak często robię kompulsywne zakupy, żeby sobie poprawić humor.

Terapeuta powiedział mi, żebym zamiast tego sięgnęła po tę tabletkę. Ja jednak wolę sprawić sobie prezent – to dla mnie lepsza alternatywa niż branie amfetaminy (stymulanty stosowane w leczeniu ADHD są pochodnymi amfetaminy).

W dni takie jak dziś, kiedy rzeczywistość nie ekscytuje, czuję, że jestem skończona. Że przegrałam.

Wiem, że na lekach byłoby łatwiej, ale bardzo ich nie chcę – dlatego zdecydowałam się pójść inną drogą, na której codziennie pielęgnuję samoświadomość i wewnętrzną dyscyplinę. Droga ta przypomina mi czasem misję specjalną, na której koniec zupełnie się nie zanosi.

Każdy poranek zaczynam od oceny swojego stanu. 

Bo ja żyję w Stanach, i to nie tylko tych Zjednoczonych – ja żyję w stanach niezjednoczonych kompletnie, co się wzajemnie wykluczają. Więc wstaję i oceniam. Muszę na chłodno, bo od tego zależy cała reszta mojego dnia. Mogę mieć dzień dobry, zły lub normalny. Normalne zdarzają się rzadko, prawie nigdy. A szkoda, bo w takie mi chyba najlepiej.

Siadam na łóżku, wypijam matchę i wchodzę w głąb siebie; co czuję dziś, o czym myślę? Czy mi się chce? Jak i ile spałam – to najważniejsze, bo przecież terapeuta mówił mi, że zły sen pogarsza sprawę. Niedobrze – zdecydowanie spałam za krótko. Muszę wcisnąć gdzieś drzemkę, bo inaczej przyjdzie epizod depresyjny. Nie chcę epizodów, ostatnio przez taki miałam zrujnowane pół roku.

Usiądź i uspokój się – moja mantra. 

Ciągle coś mną szarpie. 

Dobra, idę umyć zęby. Ale zaraz… przecież kwiatki nie podlane. To czemu jestem w garażu i przykręcam poluzowaną śrubkę? 

Dlaczego jest siódma, a ja sprawdzam wielkość fal, przecież dziś nie idę na surfing. Mam inne plany – czeka mnie praca. 

Nie mam ochoty pracować, chcę iść na surfing. 

Wściekła jestem, że to się nie uda. Cholera. Zawsze to poczucie, że coś mnie omija, przecież teraz powinnam łapać falę, a nie szykować się na spotkanie biznesowe.

Ale stop, przecież ta kariera to też moje marzenie. 

Chaos. Rozproszenie. Burdel poznawczy.

Bo oni wszyscy widzą we mnie wariatkę – odklejoną, nieodpowiedzialną; widzą mnie szaloną i ciągle za czymś goniącą. Mówią, że nie umiem żyć bez ekstremalnych doznań i zawsze “muszę wpadać na jakieś szalone pomysły”. Nie rozumieją, że to nie ja, a chemia mojego mózgu – bo natura nie wyposażyła mnie w wystarczającą ilość dopaminy.  

Jak nie “wariuję”, to płaczę w kącie i podważam sens swojej egzystencji. I nie dlatego, że mnie “odkleiło” – ja po prostu od zawsze jestem na głodzie tego, co większość ma w dawkach solidnych z automatu. Wariatka. Osobiście bardziej mi pasuje określenie “spontaniczna” – brzmi jakoś zręczniej. 

Moja droga to trochę górska wyprawa: wspinam się na czubki świata i dopaminowe szczyty, by później z nich spadać z hukiem i szukać kolejnych. Poturbowana. 

Moje ośmiotysięczniki mają dziesięć tysięcy, a depresje są głębsze nawet od tej Morza Martwego. I tak lecę roller coasterem, góra, dół, góra, dół, z zawrotem głowy od ciągłej zmiany ciśnienia. Czasem zdarzy się, że prześlizgnę się przez dzień czy dwa ruchem jednostajnym prostoliniowym – dziwne są to dla mnie dni, o których sama nie wiem, co myśleć, ale przynajmniej dobrze wtedy zasypiam.

Myśli skaczą w rozproszeniu, a krzyż dnia codziennego jest tak upiornie ciężki, że się pod nim uginam. To już kolejna słaba doba z rzędu. Źle. Za dobrze to znam… Epizod depresyjny – tak, już wiem, że się zaczyna.

Zanim przyszła dorosłość, to ich nie było. I wtedy mówiłam, że z ADHD to ja sobie świetnie radzę i to bardziej moja supermoc niż jakakolwiek przeszkoda. A później, jak przyszła ta dorosłość na niby, co się chodzi do pracy, ale jednak nie ma się poza tym żadnych zobowiązań, to z ADHD już w ogóle było superfajnie. I tylko ładuj i ładuj do życia, żeby od tego życia mieć więcej i więcej. 

Nowości karmią słodyczą w wydaniu najczystszym, od której się nie da powstrzymać . I tak po kawałku, a nim się człowiek spostrzeże, to leci lawiną – rodzina i dom, zwierzęta, dzieci, kariery, hobby, marzenia. Wszystko tak piękne i kuszące, że nie można pozwolić, żeby człowieka ominęło. A potem budzi się ten człowiek po trzydziestce z przemożnym poczuciem, że chyba nie da rady przeżreć tego, co sobie włożył na talerz. Ale jednocześnie tak głupio zostawiać – staram się więc odnajdywać w tym własnoręcznie przygotowanym talerzu, tak, żeby małymi kęsami wszystko zjeść. 

Przyjmuję, że to, na co mam akurat ochotę, będzie musiało grzecznie poczekać na swoją kolej, bo pierwszeństwo mają przecież byty ode mnie zależne, dopiero później jest widzimisię. 

Widzimisię zaczeka, ale zawsze znajduję na nie miejsce, a to akurat prezent od ADHD, jeden z wielu zresztą, bo ADHD naprawdę bywa supermocą – trzeba tylko nauczyć się jej odpowiednio używać. I uczę się, choć po studiach obiecywałam sobie, że już nigdy nie będę.

Wiem, co chcesz powiedzieć. I lepiej zrób to szybko, bo inaczej dokończę zdanie za Ciebie.

Klaudia Komorowski

Dowiedz się jak żyć dłużej.

Udostępnij felieton na:

Related Posts

Czas nie zaczeka

Patrzę w lustro i widzę, jak ostre światło żarówki odbija się srebrzyście od kolejnego siwego włosa, i pewnie nawet uznałabym,

Read More

Join Our Newsletter

Scroll to Top