Chciałbym zacząć od tego, że wszyscy mamy ograniczone zasoby.

Głównie mam na myśli te energetyczne i czasowe. Codziennie ich ubywa i w którymś momencie przychodzi pora, żeby usiąść z tym, co zostało i mądrze to rozdystrybuować.

Nie mam sympatii do wszelakich skrajności, ale przyznać się muszę, że od jakiegoś czasu – i to wręcz obsesyjnie – zaczęłam wyznawać No Bullshit Policy.

Może to życie tak mnie zagoniło w kozi róg, że nie miałam wyjścia, a może zwyczajnie mądrzeję?

Oddzielanie ziarna od plew to często trudna sztuka, a już szczególnie, gdy dotyczy to relacji międzyludzkich i napędzających ich impulsów. Trudna, ale niezbędna do opanowania, bo bez niej łatwo o zatarcie emocjonalnego silnika. 

Dzielę sobie ludzi na dwa typy. Pierwsi to piach dla mojego silnika; rozpoznanie ich wcale nie jest takie oczywiste, bo często znajomości z nimi na początku zapowiadają się całkiem dobrze – i to właśnie dlatego w ogóle do silnika trafiają. Prędzej czy później zaczyna się jednak tarcie i – nie wiadomo kiedy – ruszają z krucjatą na moją pogańską duszę: tu powiedzą, że żrę nie to, co trzeba, tam, że żyję nie tak; dowiaduję się, że uśmiecham się za mało, a gadam – za dużo. I zaraz się okazuje, że zaczynam ważyć każdy swój ruch i słowo w obawie przed komentarzem, i zamiast zachowywać się jak Ja przez wielkie “J”, staję się małą niesobą, co siedzi na bezdechu. I z tymi “piaskowymi” właśnie w życiu miałam największy problem, bo fantazja kazała mi wierzyć, że – niczym za sprawą boskiej interwencji – piach zmieni się w olej. Na cud już nie czekam.

No ale skoro już przy oleju jesteśmy, to właśnie olejem na mój silnik są ci drudzy ludzie. Rozpoznaję ich szybko, bo nie pozostawiają wątpliwości – kibicują mi i biorą, jaką jestem. Patrzą na mnie z miłością i lubią wszystkie wady. Interesują się moim życiem; zawsze pytają czy szczęśliwie doleciałam do domu i przychodzą z pomocą, zanim o nią poproszę (wiedząc, że najpewniej tego nie zrobię). Są ciekawi tego, co mam do powiedzenia i z tą samą łatwością, z którą wysłuchują mnie, sami otwierają się przede mną. Przede wszystkim sprawiają jednak, że czuję się przy nich swobodnie, będąc sobą w stanie czystym. 

A co w ogóle piękne jest, i bardzo rzadkie, to gdy raz na jakiś czas zdarzy się właśnie taki człowiek–olej, co i ja mu jestem olejem. Trafiamy na siebie, patrzymy i uwierzyć nie możemy, że tak nam się poszczęściło. Później kierujemy swoich życiowych dróg szlaki, by się rozmaicie i często krzyżowały. I jesteśmy sobie cząstkami stałymi w tym niestałości chaosie. Nazywam takie zjawisko kliknięciem, ale można też poszukać bardziej wyszukanych określeń, np.: bliskość, braterstwo, dopasowanie.

Mieć jedną taką osobę – to już sukces. Więcej? – cud sam w sobie!

Ja tu o piachach, olejach, silników zatarciach, a wszystko sprowadza się do jednego: take no bullshit. 

W No Bullshit Policy zasady są proste: jak idzie gładko, to pójdzie daleko, a jak coś trze, to zrobi ranę. Nic, tylko tyle. I aż tyle, bo każdy z nas wie jak łatwo jest “pomylić niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu” (Andrzej Sapkowski, Czas Pogardy).

Chciałabym skończyć na tym, że my wszyscy mamy ograniczone zasoby. I, że powinniśmy gospodarować nimi mądrze, nie mieszając w jednym worku ziaren i plew.

Klaudia Komorowski aka wnuczka Siesickiej

Przeczytaj poprzedni felieton

Udostępnij felieton na:

Related Posts

Miłość niebiańska

Nowy rok zaczął się oczekiwaniem narodzin naszej córeczki, której wcale się do przyjścia na świat nie spieszyło. Wiedziała, co robi,

Read More

Join Our Newsletter

Scroll to Top